Dawno mnie tu nie było! Bardzo tęskniłam za pisaniem, ale niestety przez ostatnie miesiące zupełnie nie miałam na nie siły. Będąc młodym, często zarówno zdrowie fizyczne jak i psychiczne bierzemy za pewnik. Każda babka i ciotka życzy nam go przy okazji świąt czy urodzin, a my często traktujemy za oklepany frazes.

Mój ostatni post z marca tego felernego 2020 roku również dotyczył zdrowia. Pisałam wtedy, że walczę z bakteriami, które powodują okropny ból mojego ciała. Kilka tygodni po tym wpisie do tych uporczywych objawów doszedł lęk. Potworne uczucie, które wybudzało mnie po pięć razy w ciągu nocy i towarzyszyło w trakcie dnia. Zupełnie nie wiedziałam co takiego ze mną się dzieje, bo rozpoznanie tego uczucia wcale nie było takie łatwe. Media już wtedy trąbiły o tym, że ilość osób potrzebujących pomocy psychologicznej w czasach pandemii drastycznie wzrosła. Ludzie zaszyci w swoich domach, odizolowani od najbliższych owładnięci zostali smutkiem i niepokojem.

Mijały dni, tygodnie, a ja na niczym innym nie potrafiłam się skupić, tylko na tym jak fatalnie się czuję. Uczęszczając na terapię od 1,5 roku nie wiedziałam co jeszcze mogę zrobić, żeby się z tego wykaraskać. Nie wiedziałam komu mam ufać, czy bardziej mogą pomóc mi naturalne suplementy i zdrowa dieta czy leki antydepresyjne. Czułam się jak w potrzasku. Wstając rano wymiotowałam z nerwów pomimo tego, że nie miałam realnie jakiś wielkich powodów do niepokoju. W przeciwieństwie do milionów ludzi na świecie nie musiałam martwić się czy przetrwam. Pomimo tego czułam się jak wrak. Serce bijące jak szalone, kłucie w klatce piersiowej, słabość w całym ciele i to jak kręciło mi się w głowie. Odpowiedz lekarzy była prosta: somatyzacje. Nasza psychika i nasze ciało są ze sobą bardzo mocno powiązane – przez te miesiące odczułam to jak nigdy dotąd. Teraz wiem na pewno, że nikt kto nie doświadczył depresji i towarzyszących jej stanów lękowych nie jest w stanie tego zrozumieć.

Zdjęcie autorstwa Brett Sayles z Pexels

Nie wierzę, że kiedyś jako magister psychologii mogłam powiedzieć bliskiej osobie „no weź się wreszcie w garść” patrząc jak kuli się z bólu. Na szczęście w tej tragicznej dla mnie sytuacji czułam potężne wsparcie rodziny i przyjaciół. Moje przyjaciółki wyciągały mnie na spacer próbując zarazić uśmiechem. Doceniam to na maksa! Mój partner i mama byli ze mną codziennie. Wierzyli, że to jest tymczasowe, że już niedługo to minie i zobaczą znowu roześmianą Olę. A ja bałam się, że to nigdy się nie skończy i prędzej czy później już tego nie wytrzymam… Niestety – tak właśnie było, przerażające myśli samobójcze prześladowały mnie przez miesiące.

Na szczęście od 2 miesięcy czuje się o niebo lepiej. Czasem trzęsą mi się ręce, ale mój stan ustabilizował się. Wiem, że wiele osób cierpi podobnie jak ja. Proszę Was, nie wahajcie się! Jeśli zaobserwujecie u siebie pierwsze objawy takie jak: niepokój, bezsenność, nerwobóle, smutek utrzymujący się dłużej niż 2 tygodnie – udajcie się po pomoc do psychoterapeuty. Jeśli to nie wystarczy – do lekarza psychiatry. Z osobistych doświadczeń mogę polecić jeszcze akupunkturę – która bardzo mnie wycisza – i ćwiczenia oddechowe.

Teraz już spokojniejsza wiem jakie obszary pracy nad sobą jeszcze przede mną. Bardzo chcę wrócić do aktywności zawodowej i trochę poukładać się na nowo!

Jeśli ktokolwiek z Was potrzebuje porady czy wsparcia – piszcie śmiało! Jedna prośba! Trzymajcie za mnie mocno kciuki!