Kochani!
Dawno mnie tu nie było. Tak zaczynam prawie w każdym poście. Ostatnio przypomniałam sobie jaką pisanie dawało mi kiedyś przyjemność i chciałabym robić to częściej.
Od trzech lat przeżywam osobisty kryzys związany z moim zdrowiem. Całe szczęście wspiera mnie kochający mąż, cała rodzina i przyjaciele. Bardzo chciałabym napisać coś zabawnego jak kiedyś, ale nie jest mi do śmiechu.
W 2018 roku otworzyłam Centrum Holistycznego Rozwoju – Oazę Szczęścia. Właśnie wtedy pojawiły się u mnie po raz kolejny objawy bardzo silnej nerwicy, ponieważ bardzo mocno to wszystko przeżywałam. Bałam się, że ludziom się nie spodoba, nie będą chcieli uczestniczyć w zajęciach, a całe przedsięwzięcie szlag trafi finansowo przede wszystkim, bo to nie były moje pieniądze zainwestowane w Oazę. Martwiłam się też o siebie, jak ja zniosę ten cały stres kierowania biznesem. Włożyłam w to miejsce całe swoje serce i energię, którą miałam.
Niestety od tego czasu zaczęłam odczuwać dotkliwe bóle rąk i nóg, rano i wieczorem. Szukałam przyczyn, jednak okazało się, że organizm zaczął się buntować, nie był gotowy na taki stres. Koszty prowadzenia oazy mnie przerosły i musiałam zamknąć centrum moich marzeń. Bardzo mocno to przeżyłam.
Po kilku miesiącach udaliśmy się z Olafem w miesięczną podróż do Tajlandii. Tam od początku słabo się czułam. Przeziębienie od klimatyzacji, bolesna miesiączka, zatrucie pokarmowe. Nie dawałam rady. Codziennie towarzyszył mi płacz i rozgoryczenie. Po powrocie udałam się do lekarza, dostałam leki, trochę się uspokoiłam.
Po pół roku zaczęła się pandemia a my przenieśliśmy się z Olafem do Szczyrku, gdzie mieliśmy nadzieję na odpoczynek na łonie natury. Bóle, o których mówiłam wcześniej zaczęły się bardzo nasilać. Ledwo rano wychodziłam z łóżka, znów pojawiły się ataki płaczu, totalna bezsilność. Czułam, że coś ciągnie mnie w dół bardzo mocno.
Do tego pojawiło się nieznane mi uczucie psychofizyczne, które wybudzało mnie w nocy. Towarzyszyły mu palpitacje serca. Najprawdopodobniej to był ogromny lęk, który był ze mną dniami i nocami. Myślałam, że oszaleje. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Kolejni lekarze, kolejne leki.
Zaczęłam szukać metod alternatywnych. Piłam zioła, chodziłam na akupunkturę. Było trochę lepiej. Niestety nie na tyle dobrze, żeby na tym poprzestać. Poszukiwaniom nie ma końca.
Znowu zmiana leków, lekka poprawa. Tak trwam do dziś. Moje życie jest pełne lęku i jest to niewątpliwie związane z nerwicą, która jest chyba najgorszą chorobą na świecie.
Teraz szukam metod, które pomogą mi ją złagodzić. Medytacja, delikatna joga, ćwiczenia oddechowe. Wciąż brakuje mi siły do życia. Całe szczęście znalazłam już cudowną terapeutkę, która daje mi poczucie zrozumienia i bezpieczeństwa. Czasem nie chce mi się wierzyć, że psychika może doprowadzić człowieka do tego, że czuje się jak wrak. Dlatego sprawdzam jeszcze obecność pasożytów i bakterii w moim organizmie, szczególnie w układzie nerwowym. Dwie z takich bakterii mam stwierdzone, może one podkręcają ten cały kryzys.
Czeka mnie antybiotykoterapia i boje się o swój żołądek. Mam nadzieję, że lekarz prowadzący poprowadzi to leczenie z głową.
Wiem, że mam o co walczyć. Moja głowa poza lękami jest pełna marzeń rodzinnych i podróżniczych. Zawodowo marzy mi się pisanie albo otworzenie Oazy jeszcze raz takiej bardziej kameralnej, bez wielkich inwestycji.
Myślę, że część z Was może pomyśleć, że złe jest wylewanie na bloga tak osobistych doświadczeń. Ja jednak uważam, że jest to odważne i potrzebne. W dobie pandemii wiele osób jest pogrążonych w kryzysie jak ja. Czasem świadomość, że nie jesteście sami niesie jakąś małą ulgę.
Proszę trzymajcie za mnie kciuki, jeśli wierzycie pomódlcie się.
Do następnego razu. Jeśli ktoś z Was potrzebuje pomocy, chciałby porozmawiać to jak najbardziej proszę o kontakt.
Buziaki,
Ola